Jak na pierwsze bułki, myślę, że było ok :) Przede mną dopicowywanie szczegółów, są dobre, miękkie, rosną fantastycznie, ale nie było to co chciałam uzyskać. Jutro kolejna próba :)
Składniki:
- 500 g mąki pszennej (a właściwie - mąki ile wlezie :) czyli sporo w zapasie)
- 25 g drożdży świeżych
- 1 jajko i 1 żółtko
- łyżeczka soli
- więcej niż szklanka mleka
- 30 g masła
Wszystkie składniki muszą być w temperaturze pokojowej. Masło rozpuściłam w mleku i ostudziłam. Drożdże pokruszyłam, posypałam łyżeczką cukru i polałam 3 łyżkami mleka. Odstawiłam na chwilę, żeby troszkę wyrosły (w wielu przepisach drożdże idą prosto do mąki, nie mówiło to do mnie). Jajka roztrzepałam, dodałam mąkę, do drożdży wlałam mleko z masłem i dodawałam stopniowo do mąki. Wyrabiamy ciasto - ma być gładkie, lśniące, generalnie mamy je ugnieść 300 razy (szkoła babci). Gotowe jest w momencie, gdy samo odchodzi od palców. W razie potrzeby podsypujemy mąką. I gotowe. Wykładamy na stolnicę, dzielimy na 12 części i już. Formujemy bułeczki - albo klasyczne okrągłe (wersja Mamy) albo ślimaczki (ja!). Tak szczerze, to chyba się łatwiej robi ślimaczki niż ładne, kształtne bułki. Z kawałka ciasta robimy paseczek, robimy pętelkę. Jedną końcówkę przekładamy pod kółeczko, drugą nad. Przy następnych spróbuję zrobić zdjęcia po drodze. Bułki kładziemy na natłuszczonej blaszce posypanej mąką, wkładamy do lodówki. Idziemy spać.
Rano wyciągamy blachę z lodówki, smarujemy roztrzepanym jajkiem i wkładamy do nagrzanego piekarnika. Pieczemy 15 minut w 180 stopniach. Mamy gorące bułeczki prosto na śniadanie. Dobre same w sobie, dobre z wędlinką, dobre z serem :) Polecam :)
A w ogóle, to strasznie mi miło, że pomimo tego, że przez cały tydzień nie miałam czasu na bloga (zdałam najgorszy egzamin na moich studiach :D:D:D:D), to jednak nie zapominacie o mnie :)
Takie lubię!
OdpowiedzUsuńWstaję i mam.
I upiekę je!