Z pozytywnych aspektów - wyszły w domu Oldze, która podobno nie umie piec...
W rolach głównych:
- 1 kg mąki + spory zapas na podsypywanie
- 400 g płynnego miodu
- 300 g cukru pudru
- 200 g masła śmietankowego
- 2 całe jajka
- 2 żółtka
- 2 czubate łyżki sody
- 2 opakowania (ok. 40 g łącznie) przyprawy do piernika
- 1 czubata łyżka kakao
- 0,5 łyżeczki proszku do pieczenia
Mąkę przesiewamy z cukrem pudrem. Dodajemy sodę, proszek, kakao i przyprawę. Ilość kakao zależy od upodobań smakowych - jeśli chcecie bardziej kakaowe pierniczki sypnijcie więcej. Ja chciałam tylko nadać im ciemniejszy kolor. Natomiast nie żałowałam przyprawy piernikowej - wsypałam ponad 2,5 opakowania. Całość dobrze mieszamy, aby nasza sucha mieszanka była dość jednolita.
Jajka z żółtkami ubijamy mikserem ok. 3 - 4 minuty. Potem powoli dolewamy miód i miksujemy dalej. Po uzyskaniu jednolitej masy stopniowo dosypujemy suche składniki. Ja wsypywałam po łyżce nie przestając miksować do uzyskania dość gęstej masy. Wtedy przeszłam na "tryb ręczny" :) Resztę mąki stopniowo wgniatałam do ciasta ręką dodając po trochę masła - nie wlewałam go w całości, aby ułatwiać sobie co chwila dodawanie kolejnej porcji mąki. Całe ciasto w końcowej fazie powinno ładnie się formować i mieć zwartą strukturę. Formujemy kulę i wkładamy na noc do lodówki.
Następnego dnia przystępujemy do fazy pieczenia - piekarnik na 180 stopni. Odcinamy kawałek ciasta, które powinno być dość twarde. Jeśli nie jest (albo pierwsza tura pierniczków po upieczeniu bardzo się rozleje) i klei się strasznie - dosypcie mąki. Tyle, aż będzie się z nim dobrze pracować. Ciasto wałkujemy nie za cienko, nie za grubo. Ja lubię dość cienkie i kruche pierniczki, ale to moja lokalna perwersja. Grubsze są również bardzo dobre i takie polecam :)
Wycinamy foremkami kształty, smarujemy roztrzepanym jajkiem (lub nie - jeśli będziemy lukrować pierniki lub nie mamy pędzla... to spokojnie możemy ten element pominąć), wykładamy na blachę wysmarowaną margaryną i wkładamy do nagrzanego piekarnika na ok. 7 minut. Powtarzamy aż do wykończenia ciasta.
Wystudzone pierniczki możemy polukrować. Sparzone białko ubijamy na sztywną pianę. Dodajemy do niego stopniowo przesiany cukier puder aż do uzyskania gęstego lukru (czyli mniej więcej 1 szklankę). Część lukru możemy zabarwić barwnikami spożywczymi. Ja polecam w proszku - są strasznie wydajne - do zabarwienia części lukru użyłam dosłownie kilku kolorowych opiłków. Nie spodziewałam się, że są aż tak intensywne.
Gotowe pierniczki chowamy do szczelnego pojemnika. Powinny zmięknąć po kilku dniach (te, które zostały w domu faktycznie zmiękły, te, które robiłam w akademiku... no cóż, nie doczekały więcej niż kolejnego dnia, dlatego nie było na czym testować).
Kto jeszcze nie zrobił - do dzieła!
Piękne! Mam podobny plan z tym że z czekoladkami w foremkach :)
OdpowiedzUsuńmiły przepis, mam nadzieję, że i ja w tym roku podołam pierniczkowemu wyzwaniu :D
OdpowiedzUsuńUrocze!
OdpowiedzUsuńZwłaszcza to serce z czerwonymi floresami.
Lubię takie szybkie przepisy,kiedy święta na progu.
Pozdrawiam Cię!
Amber: Esy floresy są najlepsze - robi się szybko, prosto, dużo łatwiej niż niby proste kropeczki czy kreseczki. Wystarczy kilka kropelek lukru i wyciągnąć je wykałaczką - efektowny banał :)
OdpowiedzUsuńVanilla: Wypróbuj koniecznie - przepis jest tak prosty, że udaje się bez problemu. A zapach przy pieczeniu... Cóż, myślę, że 12. piętro mojego akademika mnie nienawidzi, po tym, jak od 8 rano piekłyśmy z Olą pierniczki i pachniało po całym piętrze :)
Agata: muszę kupić w końcu foremki do pralinek i zrobić... ale to może bliżej Walentynek ;)
Piękne! Na pewno ucieszą obdarowanych:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!