Wracam.
Męczy mnie spisywanie przepisów na karteczkach, szukanie notatek, kombinowanie z czyjego przepisu się wzorowałam, a co zmieniłam. Wpadam na fajne pomysły przeglądając 5 innych stron i zapominam ich jeszcze szybciej spisać. Długo nie pisałam nic, bo przestało podobać mi się to gonienie za coraz lepszym zdjęciem, dziwne komentarze czy wzajemne zarzuty, że to przepis za mało dokładny albo za bardzo wzorowany. Mój blog jest moją wirtualną książką kucharską. Czasami gotuję na oko, dodając trochę tego, trochę tamtego. Tak też zazwyczaj zapisuje - starając sie oddać proporcje, a nie krople mleka czy pojedyncze gramy mąki.
Korzystam z ułatwień i gotowych dodatków. Wiem, że najlepsze będzie świeżo i własnoręcznie wydojone mleko od krowy (ale bez laktozy, bo to takie passé), śmietana kremówka, ale bez tłuszczu a jajka koniecznie muszą być od szczęśliwych kurek, którym czesano piórka. Oczywiście zero soli, mieszanki przypraw z własnoręcznie zbieranych i suszonych ziół, itp. Aha, zero reklam i poleceń, bo to znaczy, że ktoś mi zapłacił.
Straciłam wiarę w blogosferę kulinarną. Jest za dużo blogów, które biją w oczy reklamami. Cukier waniliowy tylko marki X, proszek do pieczenia też koniecznie X, masło X.
Wiem, że są różne akcje i konkursy, w których wymaga się użycia określonego produktu. Wiem też, że przepis się uda, gdy użyję czegoś innego. Reklama też nie musi być nachalna.
Strony, które są piękne, są proste. Zrobiłam/em coś, bo lubię, użyłem/am tego i tamtego, bo uważam to za dobry produkt.
W takiej konwencji ja gotuję. W takiej piszę.
Myślałam o zmianie bloga. O nowym, czystym początku. Szkoda mi jednak włożonej w niego pracy. Sama często wracam do swoich notatek, choć jak widzę zdjęcia sprzed kilku lat, to zamykam oczy. Może z czasem je poprawie. Póki co, wciąż myślę o kilku zmianach.
Coraz rzadziej myślę po polsku, a z drugiej strony wiele osób korzysta tylko z polskich przepisow. Może opcja dwujęzyczna? A może powinnam ćwiczyć szwedzki pisząc bloga po szwedzku?
Zobaczymy.
Welcome back. This time from Sweden.