poniedziałek, 31 października 2011

Le petit déjeuner 9 - skorupki na gorąco


Zaczynam pisać od śniadania do śniadania... Trochę mnie to martwi, dlatego w tym tygodniu postaram się dodać kilka nowych przepisów, na których wstawienie nie miałam czasu. Trochę też dobija mnie ta jesień - nawet jeśli zrobię coś dobrego, to przecież jest szaro, brzydko i ciemno, co skutkuje beznadziejnymi zdjęciami...
Dlatego na poprawę nastroju polecam skorupki na gorąco. Czyli co zrobić, gdy mamy duuuużo czasu na przygotowanie śniadania ;)

  • przesłynne foremnki Vafini
  • 5 jajek
  • kilka plastrów szynki
  • pół puszki groszku
  • pół puszki kukurydzy
  • garść startego sera
  • 2 kiszone ogórki
  • majonez, jogurt, przyprawy
  • bułka tarta
Jajka gotujemy na twardo. Szynkę, ogórki i jajka kroimy w kostki. Dodajemy groszek, kukurydzę i starty ser. Całość łączymy z majonezem, jogurtem i przyprawiamy. W ten sposób otrzymaliśmy najbardziej klasyczną sałatkę :) Pakujemy ją do foremek vafini, górę obtaczamy w bułce tartej i wkładamy na rozgrzaną patelnię z odrobiną oleju. Dobre na gorąco, na zimno (bez podsmażania) będą ciekawą formą podania sałatki na imprezie :)

Polecam gorąco!

środa, 26 października 2011

Prawdziwe bolognese. Pomidory i mięso.

Chyba nie ma prostszej potrawy. Wszystkie składniki to mięso, pomidory i makaron. Do tego ewentualnie jakieś przyprawy, jakieś zioła, trochę oleju do smażenia mięsa i woda do ugotowania makaronu. Żadnych zagęszczaczy, żadnych gotowców. Takie najbardziej klasyczne bolognese. Takie chciała Mama i takie dostała :) Cały czas narzekając, że dodałaby trochę śmietany (tak dla przyzwoitości), zjadała drugą dokładkę. W sumie wielki gar poszedł dziwnie szybko.

Proporcje są jakie są. Cóż... Moja rodzina miewa apetyt :)
  • 1kg mięsa mielonego -  u mnie szynka
  • 4 kg pomidorów
Mięso podsmażamy na patelni. Pomidory nacinamy na krzyż i wrzucamy na kilka sekund do wrzątku. Obdzieramy ze skóry i kroimy w kostkę. Smażymy... I teraz jak kto woli, można w garnku, można na patelni. Ja pierwsze 2 kg gotowałam, potem dodałam mięso, potem stwierdziłam, że pomidorów jest za mało, więc pobiegłam do sklepu po kolejne 2 kg, które wylądowały na patelni. Pomidory smażymy/gotujemy długo. Aż wyparuje nadmiar wody i dostatecznie zgęstnieją. Wszystko dzieje się na niezbyt dużym ogniu, dlatego całość rozciąga się trochę w czasie. Pod koniec gotowania dorzucamy mięsko i kilka przeciśniętych ząbków czosnku. Dodajemy zioła i gotowe :) Gotujemy makaron i spokojnie... wystarczy dla wszystkich :)

Dodaję do Akcji Viva Italia! w kategorii primi piatti - makarony.

poniedziałek, 24 października 2011

Le petit déjeuner 8 - homemade panini

Mam taki plan zajęć, że zupełnie nie mam na nic czasu. Ani na blogowanie, ani na gotowanie... Zwykle jem coś prostego i szybkiego. I zapominam o zdjęciach. Motywuje mnie tylko śniadanie poniedziałkowe - dlatego wczoraj w nocy zmusiłam Rafała do myślenia - co dziś będzie na blogu. Chciał oliwek, ja bułek. On sera, ja wędliny. Wyszły panini. Czyli po polsku - bułka z opiekacza :)

Do środka pakujemy co nam się podoba - ser, wędlina, kiełbaska, oliwki, papryka. Fajny zestaw to feta, oliwki i suszone pomidory. Teoretycznie do panini potrzebne są bułki ciabatki i zgrzewarka, ale opiekacz i kajzerki też działają - przecież liczy się smak :)

Miłego tygodnia!

Dodaję do akcji Viva Italia! w kategorii antipasti, bo taka mała kanapka na danie główne zupełnie nie podchodzi :)


piątek, 21 października 2011

Zagadkowa tarta z jabłkami

Mam zagadkę. Robiłam tartę z jabłkami, dodałam do niej gruszki i w momencie włożenia jej do piekarnika zaczęłam się zastanawiać. Czym się różni tarta od szarlotki??? Ja rozumiem, tarta jest okrągła, szarlotka prostokątna (tłumaczenie mojej Mamy), ale przecież wszystko zależy od tego jakie mamy blaszki...

Moje ciasto na tarte różni się od ciasta Mamy na szarlotkę. Ale to kruche i to kruche. Jabłka inaczej pokrojone, ale to też kwestia jak kto umie... Więc czym? Pomysły?

A na osłodę i pomoc w myśleniu wysyłam Wam tartę z jabłkami i gruszkami (bo okrągła - to tarta):

ciasto - klasyczne


  • 2 szklanki mąki (+0,5 na podsypywanie)
  • 1 łyżka mąki ziemniaczanej
  • pół opakowania cukru waniliowego
  • 2 łyżeczki gorzkiego kakao
  • pół szklanki cukru pudru
  • 200 g masła
  • 2 żółtka

 2 jabłka
1 duża gruszka

Ciasto zrobiłam z lekko powiększonej porcji - koniecznie chciałam spróbować zrobić plecionkę. Jabłka i gruszkę obrałam i pokroiłam na cienkie plasterki. Na podpieczonym spodzie ułożyłam warstwę jabłek, potem gruszek, potem znów jabłek. Posypałam lekko cukrem i zaczęłam układać plecionkę. Zabawa jest świetna, zwłaszcza, że pracujemy z kruchym ciastem ;) Czyli "podnieś mnie a i tak się rozerwę". Mimo wszystko plecionkę robi się bardzo łatwo - polecam filmiki na youtube, a efekt wynagrodzi pracę :) Całość piekła się 40 minut w 180 stopniach.

poniedziałek, 17 października 2011

Le petit déjeuner 7 - nocne bułeczki

Bułeczki, które rosną, kiedy śpisz. Nie ufałam temu przepisowi. Jak to rosną w lodówce?! Ciasto drożdżowe? W zimnym? No trudno, raz się żyje, najwyżej nie wyjdą. A skoro cały weekend piekłam ciasta drożdżowe (tak, tak, zamorduję Was przepisami, o ile wybiorę jakieś zdjęcia, bo robienie zdjęć wieczorem jest straszne) i zostało mi jeszcze trochę drożdży, to musiałam wypróbować.

Jak na pierwsze bułki, myślę, że było ok :) Przede mną dopicowywanie szczegółów, są dobre, miękkie, rosną fantastycznie, ale nie było to co chciałam uzyskać. Jutro kolejna próba :)

Składniki:
  • 500 g mąki pszennej (a właściwie - mąki ile wlezie :) czyli sporo w zapasie)
  • 25 g drożdży świeżych
  • 1 jajko i 1 żółtko
  • łyżeczka soli
  • więcej niż szklanka mleka
  • 30 g masła
Wszystkie składniki muszą być w temperaturze pokojowej. Masło rozpuściłam w mleku i ostudziłam. Drożdże pokruszyłam, posypałam łyżeczką cukru i polałam 3 łyżkami mleka. Odstawiłam na chwilę, żeby troszkę wyrosły (w wielu przepisach drożdże idą prosto do mąki, nie mówiło to do mnie). Jajka roztrzepałam, dodałam mąkę, do drożdży wlałam mleko z masłem i dodawałam stopniowo do mąki. Wyrabiamy ciasto - ma być gładkie, lśniące, generalnie mamy je ugnieść 300 razy (szkoła babci). Gotowe jest w momencie, gdy samo odchodzi od palców. W razie potrzeby podsypujemy mąką. I gotowe. Wykładamy na stolnicę, dzielimy na 12 części i już. Formujemy bułeczki - albo klasyczne okrągłe (wersja Mamy) albo ślimaczki (ja!). Tak szczerze, to chyba się łatwiej robi ślimaczki niż ładne, kształtne bułki. Z kawałka ciasta robimy paseczek, robimy pętelkę. Jedną końcówkę przekładamy pod kółeczko, drugą nad. Przy następnych spróbuję zrobić zdjęcia po drodze. Bułki kładziemy na natłuszczonej blaszce posypanej mąką, wkładamy do lodówki. Idziemy spać.

Rano wyciągamy blachę z lodówki, smarujemy roztrzepanym jajkiem i wkładamy do nagrzanego piekarnika. Pieczemy 15 minut w 180 stopniach. Mamy gorące bułeczki prosto na śniadanie. Dobre same w sobie, dobre z wędlinką, dobre z serem :) Polecam :)


A w ogóle, to strasznie mi miło, że pomimo tego, że przez cały tydzień nie miałam czasu na bloga (zdałam najgorszy egzamin na moich studiach :D:D:D:D), to jednak nie zapominacie o mnie :)

poniedziałek, 10 października 2011

Le petit déjeuner 6 - muffiny na ostro, które patrzą

Wytrawne muffiny robiłam raz w życiu, dawno temu na Dukanie. Niestety bardzo nie przypadły mi do gustu (wciąż mam wstręt do otrębów). Do zrobienia tych zmusiła mnie siła wyższa - skleroza i lenistwo. Nie chciało mi się stać w kolejce po pieczywo więc założyłam, że kupię w drugiej piekarni (lenistwo), która w weekend jest zamknięta, o czym zupełnie zapomniałam (skleroza). Dlatego stwierdziłam, że zrobię sama coś do jedzenia :) Muffiny okazały się strzałem w dziesiątkę :)

na 10 sztuk:
  • szklanka mąki
  • 2/3 szklanki mleka
  • 1/4 szklanki oleju
  • szczypta soli
  • łyżeczka proszku do pieczenia
  • ćwierć łyżeczki sody
  • 1 jajko
Dodatki:
  • kawałek kiełbaski
  • średnia cebula
  • groszek zielonek
  • duża garść startego sera żółtego
Przyprawy:
  • bazylia
  • oregano
  • vegeta
  • co kto lubi :)
Suche składniki wymieszać razem, mokre razem, wlać mokre do suchych, dokładnie wymieszać (ja to robię trzepaczką). Kiełbaskę i cebulkę podsmażyć na małej ilości oleju. Dorzucić do ciasta, dodać groszek lub kukurydzę (co lubimy) i ser, wymieszać wszystko z przyprawami. Włożyć do foremek i posypać po wierzchu małą ilością sera :) Piec 30 minut w 180 stopniach.

Polać ketchupem i zjadać na gorąco :)
Patrzyły na Anię, patrzą na Was?

Muffinki są idealne do zapakowania do torby lub plecaka, dlatego są moją propozycją na drugie śniadanie:


niedziela, 9 października 2011

Festiwal Makaronów w Pizza Hut

Na festiwal pierwszy raz poszliśmy w tamtym roku. Było naprawdę fajnie - dostaliśmy kartę, kelner poinformował nas, że porcje będą mniejsze i wybieraliśmy co chcieliśmy. W tym roku forma się zmieniła - nie mogliśmy wybrać dania, na salę od czasu do czasu wpadał człowiek z wielką patelnią i nakładał chętnym porcję konkretnego makaronu. Mi się podobało, zdecydowanie jest to ciekawszy sposób, jednak ma pewne minusy. Jednym z nich jest to, że makaron ze szpinakiem i łososiem był na sali 3-4 razy, a niektórych nie widziałam wcale.

W sumie w restauracji spędziliśmy dużo ponad 3 godziny. Spróbowałam kilku rodzajów makaronów (generalnie wszystkich, jakie w tym czasie się pojawiły). Czy da się zjeść aż tyle? Da. Porcje są bardzo malutkie, dosłownie próbujemy. Przy pierwszym daniu był to olbrzymi plus - tagiatelle z papryczkami chili wypalały wszystko. Na szczęście lasagne ze szpinakiem załagodziła pożar :) Oczywiście można prosić o dokładkę/większą porcję/olbrzymią porcję. Gdy poprosiliśmy kelnera, żeby do nas przyszedł, gdy tylko pojawi się lasagne z mięskiem, przyszedł i zaproponował, że zostawi nam całą wielgaśną patelnię. Aż tyle nie byśmy nie dali rady, ale dostaliśmy po 3 zwyczajowe porcje. Co ważne - w Pizza Hut lasagne jest formie roladek. Może w smaku nie jest to mistrzostwo świata (wiadomo, ja bym dodała dużo więcej mięska) to sama forma jest super. Muszę kiedyś się zmotywować i spróbować poskręcać takie ślimaki ;)


Jeśli chodzi o atmosferę, to podobało mi się bardzo. Pizza Hut Zodiak - czyli przy Rotundzie w Warszawie, zmieniła wystrój. Jest rewelacyjnie. Restauracja jest dużo jaśniejsza, jest optycznie więcej miejsca i przestrzeni. Z przytulnej, zatłoczonej i ciemnej knajpki stała się przestrzennym (wciąż zatłoczonym, ale to plus), jasnym miejscem.
Kelnerzy... Pan, który wprowadza ludzi jest bardzo sympatyczny - żartuje, stara się, zagaduje (a to sztuka, gdy restauracja pęka w szwach, a przy wejściu kolejka). Niestety, chyba trafiliśmy na zmianę dyżurów, bo o ile pani, która zaczęła przyjmować nasze zamówienie pojawiała się dość często (dolewka napoju, pytanie, czy wszystko ok), tak później kelnerzy o nas zapomnieli :( W końcu musieliśmy złapać kogoś i zapytać, czy jeszcze o nas pamiętają. Również przynoszący makarony omijali nasz stolik, co po 40 minutach było dość irytujące. Zwłaszcza widząc, że panowie przy stoliku obok dostają 4 porcję, a u nas pustki... Pierwsze 20 minut tłumaczyliśmy sobie, że oni dopiero przyszli, ktoś zaraz do nas przyjdzie, ale gdy kelner przychodził do nich a od nas uciekał nie było miło.  Jednym, który o nas pamiętał, był pan wprowadzający gości, który pytając nas jak nam się podoba, usłyszał, ze zapomnieli wszyscy o nas, krzyknął tak głośno "KELNER!!!!!!!!!!!", że chyba pół sali go słyszało :) I fakt, że niektóre dania trafiały do nas chłodne, też jest sporym minusem.

Ogólnie - szału nie było, ale warto. Chociażby dlatego, że za 25 zł mamy okazję najeść się do syta (albo i bardziej) i spróbować nie jednego, a kilku/kilkunastu makaronów. Trzeba tylko zarezerwować sobie trochę czasu, bo zdecydowanie nie jest to wyjście na chwilę, w czasie lunchu. Jak pisałam, my byliśmy ponad 3 godziny, a wyszliśmy tylko dlatego, że ostatni pociąg Dominiki miał zaraz odjechać :)

I jeszcze jeden wielki plus - nikomu nie przeszkadzało, że robię zdjęcia :) Nawet jeden z panów kelnerów, widząc aparat, stwierdził, że chyba się do nas dosiądzie na sesję :) Dlatego możecie zobaczyć pełną relację fotograficzną,

A co jest na zdjęciach?

1. Lasagne klasyczne - z mięsem i sosem pomidorowych (pycha!)

2.1 Spaghetti pesto - fajne, pierwszy raz jadłam pesto ;)
2.2 Kokardki w sosie pomidorowym
2.3 Penne carbonara - mają naprawdę dobrą carbonarę - zdecydowanie nie smakuje jak jajecznica :)

3.1  Spaghetti ze szpinakiem i łososiem - generalnie nie przepadam za rybą, ale było dobre.
3.2 Farfalle concreto (albo podobnie brzmiąca nazwa) - zapiekane kokardki z papryką i pewnie czymś jeszcze, czego w mojej porcji nie było - kocham wszystkie zapiekane makarony ;)
3.3 Spaghetti bolognese - bez szału. Mało mięsa, dużo przecieru pomidorowego.

4. Lasagne ze szpinakiem - pa ram pa pa pam... I'm lovin' it :)

5.1 Okrutne tagiatelle peperoncino? - baaaaaardzo ostre
5.2 Znów kokardki, ale nie pamiętam jakie - co widać na zdjęciu? Wielkość porcji a wielkość talerza :)

Jeszcze pamiętam penne z pieczarkami - dobre, ale było go tak malutko (5 klusków), że nie było czemu robić zdjęcia :)

sobota, 8 października 2011

Tęczowe cupcakes. Tęczowe minitorty.


Po pierwsze - brak internetu znacznie wpływa na moją aktywność na blogu. Do zaniku. Na pocieszenie odkryłam, że Windows radzi sobie całkiem nieźle... mimo wszystko to wciąż Windows (wrrrrrr!)

Ze zrobienia takich muffinków jestem szczególnie dumna - wymyśliłam je sama :) Tęczowe muffiny gdzieś się pokazywały, ale te akurat nie były celem same w sobie - powstały przy okazji, z resztek. Wszyscy pieką teraz torty tęczowe... Ale tort? W akademiku? To nie wyjdzie, nie ma szans... Hm... Ale gdyby tak upiec kolorowe muffiny? I rozciąć go na 6 placków? Przełożyć kremem i złożyć jak tort? Genialne, nie?


Przepis najprostszy z możliwych - raczej chodziło mi o przerost formy nad treścią, treść okazała się równie dobra :)
  • 2 szklanki mąki
  • 2 łyżeczki proszku do pieczenia
  • 1/2 szklanki cukru pudru
  • 1/2 łyżeczki sody
  • 1 jajko
  • 1 szklanka mleka
  • 1/2 szklanki oleju

Mąkę przesiać z cukrem pudrem, dodać proszek i sodę. Jajko roztrzepać z mlekiem i olejem. Mokre wlewamy do suchych i mieszamy trzepaczką :) I tu zaczyna się zabawa. Szukamy 6 misek i 6 łyżek. Masę dzielimy równo na 6 części. Każdą z nich barwimy dowolnym sposobem, ja użyłam barwników w płynie, do każdej miseczki dodałam 7-8 kropli. Nie potrzebujemy 6 kolorów - niebieski i żółty daje zielony, żółty i czerwony barwi na pomarańczowo, a fiolet uzyskamy mieszając niebieski z czerwonym.

Do zrobienia tęczowych muffinek możemy użyć dowolnej foremki, jednak jeśli fantazjujecie o torcikach, to jednak musicie użyć silikonowych, wtedy bez strat odejdą od nich całe babeczki. Do każdej foremki wkładamy masę - dość dużo, im więcej urośnie, tym łatwiej się pokroi. Z masy, która zostaje robimy tęczę - do foremek wkładamy po łyżeczce każdego koloru - od dołu - fiolet, niebieski, zielony, żółty, pomarańczowy i czerwony. Ważne, aby każdy kolor równo rozsmarować (no, choć troszkę). I pieczemy - 20 minut, 180 stopni (w przybliżeniu).

W ciągu 20 minut staramy się doprowadzić kuchnię do ładu - wierzcie, po użyciu barwników, 7 łyżek, 6 miseczek, 2 plastikowych misek i trzepaczki moja wyglądała jak po małym huraganie lub średnim trzęsieniu ziemi.

Po wyjęciu muffinek z piekarnika zrobiłam masę. W tej kwestii - całkowita dowolność, u mnie miała być bita śmietana z mascarpone, z powodu braku mascarpone zrobiłam bitą śmietanę z jogurtem greckim. Nie tak dobra jak pierwowzór, po przełożeniu muffinek okazała się całkiem niezłym zamiennikiem.

Ostygnięte, jednokolorowe muffinki kroimy na plasterki. Uwaga - moje nie dały pokroić się na 6 części, udało mi się podzielić je na 5. Składamy, smarując każdy plasterek masą. Przy składaniu staramy się zachować kolejność barw, jednak musimy trochę pozmieniać czasem kolejność - otrzymujemy 6 różnych spodów, a nie 6 niebieskich czy czerwonych :)





Z 6 muffinek udało mi się zrobić 4 minitorciki - część plasterków się pokruszyła, części ja trochę pomogłam :)
Lepiej, gorzej próbowałam je obtoczyć dookoła w kremie, w moim zamierzeniu miały być całe białe i szczelnie ukrywać tęczowe wnętrze - wyszło jak wyszło, kiedyś nabiorę wprawy :)

Z okruszków zrobiłam dekorację  - i cały sekret wnętrza wydał się od razu, ale szkoda mi było zostawić tyle dobrego ciasta :) A wyszło śmiesznie. W sumie oceńcie sami. Podobają się?


I koniecznie włóżcie je do lodówki, choć na godzinę. Niech masa troszkę zastygnie, a środek przejdzie smakiem:)

poniedziałek, 3 października 2011

Le petit déjeuner 5 - na walizkach



Dziś śniadanie robocze, gdzieś pomiędzy wypakowywaniem garnków i kubeczków. Szybkie, proste, ale smaczne :)
Wróciłam do stolicy. Jest okropnie - zajęcia i brak internetu w akademiku. Czy ja mogę z powrotem do Francji? Proszę?


W Lublinie w Realu sprzedają takie cudo pt.: chleb holenderski. W smaku zupełnie jak chałka, ale kształt inny :)
Do tego masło, miód i kawa z mlekiem :)
I odgryziony kawałek Mamy, która dzielnie pozowała, ale na zdjęciach być nie chciała ;)
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...